piątek, 27 maja 2011

Projekt R11

Za 2 dni zawody. Najpierw British Open w Słowenii, później Polish Open też Słowenii. W lipcu PWC w Turcji... dalszych planów jeszcze nie mam.

Mam nadzieję że rekin da radę. Że ja dam... bo skrzydło potrafi.
Mogę na nim latać dzięki pomocy firmy Arrow ECS, która jest moim sponsorem - dziękuję.
Dla mnie to nowy rozdział w życiu, nowe wyzwania.

siara

PS. Nie wiem jak to się stało ale tydzień mieszkał w worze. Mam nadzieję że jutro będzie mógł się paść i zobaczyć słońce :)


Informacje o sponsorze:

Arrow ECS

Firma Arrow ECS to wyspecjalizowany dystrybutor produktów informatycznych oferujący rozwiązania i usługi klasy korporacyjnej z zakresu przechowywania danych, bezpieczeństwa sieci oraz infrastruktury programowej.

niedziela, 6 lutego 2011

Monarca Paragliding Open 2011 - task 6

Task 6 - 62 km (efektywnie po trasie ok. 50km)

Relacja na gorąco. Zaraz po wylądowaniu. Tyle mam energii i... dobrego humoru podprawionego Coroną, że...
Od samego rana gęste, ciężkie, tłuste zachmurzenie 6/8. Na starcie wywiesili prognozy pogody gdzie rozpisany był wiatr: na 3000 25km/h, na 3500 35 km/h. Zapowiadał się kolejny zmarnowany dzień.
Organizator wyciągnął jednak chyba wnioski z wczorajszego dnia i rozłożył trasę pod prawie wiatr ale po grani do anten (Divisadero), wypad pod wiatr na płaskie, powrót do startu z wiatrem (ale z przeszkodami terenowymi :)) i ze startu do lądowiska w Valle. Do tego wszystkiego nie mając chyba pewności co do zachmurzenia (w sensie pokrycia i faz) rozłożył bramki startowe 12.15, 12.30, 12.45, 13.00 - wreszcie na coś ta funkcja w Compeo się przydała.
Wystartowałem wcześnie, nauczony poprzednimi dniami i niezbyt zachęcająca termiką - 1h przed pierwszą bramką. Słaba termika, przedzieranie się pod wiatr w celu zajęcia dogodnej pozycji spowodowały, że o 12.15 (pierwsza bramka) byłem na samym końcu cypla, na nawietrznej stronie ale w totalnym zaciemnieniu i nisko. W ciągu 10 min zrobiłem z bólem podstawę chmur (2800) i poczekałem na otwarcie drugiej bramki. Start, dolot do gór i wykręcenie się ponowne, poszły mi szybko. Lot do anten też bez większych emocji. Wypad na przedpole pod wiatr okazał się również łatwy. Później przyszedł drobny kryzys ale nie wpadłem w panikę i nie wróciłem do zacienionych gór, które dawały oparcie (jak obserwowałem innych) ale nie dawały łatwego wygrzebania się do chmur. Zaryzykowaliśmy w 3 glajty lot przez płaskie ale nasłonecznione. W zasadzie dolecieliśmy na rzęsach nad najbliższe miasto i... 3 m/s w górę. Spod chmury (3100m) lotem prostym dolecieliśmy na Crazy Thermal gdzie profilaktycznie podbiliśmy w jakiejś "jedynce" 100 m i polecieliśmy na start (kolejny punkt). Tutaj widząc sytuację już wiedziałem, że będzie ciężko (a myślałem wcześniej, że najcięższe mam za sobą - lot po płaskim). Byłem pewien, że nad samym startem nie uda nam się wypracować dogodnej pozycji do ataku mety. Crazy był cieniu. Gdy tam dolecieliśmy kręciliśmy 0,5 m/s. Z przerażeniem obserwowałem jak goście powolutku odjeżdżają mi do góry. Szybka decyzja - przebijam się pod dość silny wiatr 2 km do przodu (oddalam się od mety) na nasłonecznione. Straciłem kolejne 300 m ale zadziałało. Było 2,5 m/s do samej chmury. W międzyczasie zobaczyłem jak kolesie uderzają na metę (11 km) nie robiąc podstawy. Wiedziałem że ja muszę ją zrobić - chociażby dlatego, że mam 2 km więcej do przelecenia.
Chmura, odwrót, speed - 80 km/h na budziku i... po kilku minutach przeleciałem nad kolesiami, których opuściłem. Większość się nie wygrzebała.
Ale.... najciekawsze i ekscytujące z dzisiejszego dnia miało nadejść :)
Po zrobieniu pkt. mety trzeba wylądować. Na podejściu kilka glajtów. Silno wieje. Lądowisko ma wielkość boiska piłkarskiego z wysokim brzegiem (ok. metr nad powierzchnią wody - Fuzja wie :)).
Chciałem sobie ułatwić zadanie i wpasować się pomiędzy inne glajty więc założyłem uszy starając się wybrać wysokość pomiędzy nimi aby mieć komfort. Ale skąd do cholery wziął się ten.... który zmusił mnie do ucieczki nad jezior z minimalną wysokością. W panice zaciągnąłem hebel w lewo robiąc nawrót na stabilu i omijając masz żaglówki i na pełnej prędkości kątowej wszedłem nad lądowisko i wylądowałem na nogach. Jednemu z moich azjatyckich przyjaciół udało się uchwycić końcówkę tego manewru.
A gratulacjom nie było końca... :)

Najlepszy był dziś Yassen - zrobił trasę w 1h12m - niesamowite. Wyszedł z pierwszą bramką. Mnie zajęło to 2h. Nie wiem czy ktoś wychodził z kolejnymi. Jeśli tak to na pewno nie dolecieli. Na mecie sporo glajtów.
Za 2h impreza finalna. W końcu trzeba trzeba się nawalić...

sobota, 5 lutego 2011

Monarca Paragliding Open 2011 - task 4 i 5

Task 4 - 127 km (efektywnie po trasie ok. 71) - (Canceled)
 Wg. prognoz miało dość mocna wiać (odpowiedzialny jest za to front nr 26 :), który skutkuje tym, że ok 100 km od Mexico City jest -20 st. C, a u nas + 20 st. C - kosmiczna różnica pogody na odcinku 200 km) - ale nie na tyle aby się nie dało wystartować bezpiecznie taska - więc organizator rozłożył bezpiecznego taska po terenach bez wysokich i ostrych grani (poza Crazy Thermalem gdzie oczekuje się na start wyścigu).
Task teoretycznie dość długi ale z dużymi cylindrami więc efektywnie miało być tego ok. 71 km.
Piloci raportowali jednak Level 3 i organizator zdecydował się przerwać task (skasować) przed otwarciem cylindra startowego - chyba słusznie gdyż pomimo prędkości wiatru ok 20-22 km/h będąc w kominie ja np. miałem spore kłopoty aby przedostać się na nawietrzną ścianki (bez wciśnięcia 2-giej belki speeda nie chciało puścić).

Task 5 - 66 km (efektywnie po trasie  41 km)
Ranek przywitał nas sporym zachmurzeniem (jak na to miejsce) za co nadal jest odpowiedzialny front nr 26. Wiać miało słabiej ale jednocześnie termika miał być skutecznie ograniczona przez zachmurzenie ok. 6/8 - cirrus + cumulusy.
Organizator podobnie jak wczoraj rozłożył rozsądnego (bezpiecznego) taska, który przy okazji miał mu ułatwić zwózkę :).
Na starcie okazało się, że trzeba było dobrze wstrzelić się w termikę albo wystartować naprawdę wcześnie aby się wykręcić, spaść, przenieść się parę kilometrów dalej i znowu się wykręcić. Mnie udało się wstrzelić niesamowicie gdyż 2 min przed otwarciem okna musiałem zakładać uszy aby uciekać spod chmury ale zrobiłem to w stronę odpowiedniego wyjścia z cylindra :) i w zasadzie zaliczyłem start z 3 sek opóźnieniem. Po zaliczeniu punktu (5 km dalej) i powrocie do gór byłem w pierwszej 5-ce. Dobry start zaliczył również Paweł Boryniec, który punkt zaliczył kilka sekund przede mną ale sporo niżej.
Po dojechaniu do gór wykręciłem komin równo z kilkoma R10.2 i razem odeszliśmy na trasę - wciąż trzymałem się w pierwszej grupie. Po przeskoku 5 km Mantry troszkę mnie odeszły ale dojechałem do ich komina i zacząłem go dokręcać. I tutaj pożegnałem pierwszą grupę :) Oni odeszli jakieś 200 m pod chmurami, a ja dokręciłem do samej podstawy. Z prędkością 70 km na godzinę poleciałem w towarzystwie jeszcze jednego Tritona na kolejny punkt. Szybko dołączył do nas Paweł i w tej konfiguracji próbowaliśmy się przebić pod wiatr z powrotem do najbliższej górki - po drodze minęliśmy Mantry z pierwszej grupy które kręciły jakieś zerko ok. kilometra od nas. Przed samą górką zaliczyłem serię klap (zawietrzna) będąc ciągle na speedzie (tylko on gwarantował szansę przebicia). A najstraszniejsze dla mnie było to jak dostając klapę z prawej, a za chwilę z lewej i mając opadanie ok. 4-5 m/s Paweł zawrócił przed górką i przeszedł mi pod nogami około metra niżej. Udało mi się przestrzelić na nawietrzną... i nic. Objechawszy górkę spłynąłem do wsi i wylądowałem. Ze mną oczywiście Paweł i ów drugi Triton, który leciał z nami. "Czołowe Mantry" wylądowały również - robiąc 500 m. więcej. Do mety doleciało tylko 3 pilotów - Yassen pierwszy (który spieprzył  start :)).
Ehhh... da się czasem lecieć przed najlepszymi tylko dlaczego nie wtedy kiedy task jest do ukończenia :( No cóż ale jak już ktoś miał go ukończyć to właśnie najlepsi na porządnym sprzęcie.

A teraz wieczorem kropi - coś niespotykanego raczej w tym miejscu o tej porze. Choć w tamtym roku też jeden dzień pokropiło.

czwartek, 3 lutego 2011

Monarca Paragliding Open 2011 - task 1, 2, 3

Task 1 - 64 km
 Tzw. lokalny klasyk czyli od cylindra startowego (El Penon, 5 km, exit) do anten (Divisadero) - lot po górach. Później po plato (teren za staretem, który wygląda jak pomniejszony Beskid Wyspowy, z tym że znajduje się na wysokości startu i podnosi się ciągle w górę w kierunku północnym) kilka punktów.
Start miałem idelany - wysoko i zaliczyłem wyjście z cylindra w co najmniej pierwszej 5-ce. A później... nie byłoby większych problemów gdyby większości nie zaskoczył silny wiatr od zachodu. Metę zrobiło 8 pilotów (na ponad 100). Ja wraz z kilkoma pilotami lądowaliśmy w okolicach 45 kilometra. 34 pozycja.

Task 2 - 65 km
 Task w zasadzie podobny do pierwszego tylko bardziej rozciągnięty na płaskie. Wiatr miał być słabszy i był.
Zacząłem tragicznie. 5 min przed otwarciem cylindra byłem najwyżej chyba. Postanowiłem polepszyć swoją pozycję i przesunąć się bliżej krawędzi cylindra. Ok. kilometr (z wiatrem) od siebie zobaczyłem grupkę kręcącą jakieś 0,5-1 m/s. Skok... i wtopa. Powrót pod wiatr i... na otwarciu nie miałem nawet wysokości aby bezpiecznie przeskoczyć dolinę. Nerwy i poszukiwanie jakiegoś wyjazdu na Crazy Termalu (który akurat wtedy postanowił mieć przerwę) zajęły mi 6 minut. Nie został już nikt.
Póżniej była już tylko gonitwa. Dobrze, że wszystko zaczęło mi działać. Gdzie nie poleciałem miałem wyjazd. Kątem oka obserwowałem tylko grupki, które pchały się tam gdzie naprawdę ciężko się lata. Jakieś 25 km przed metą wykręciłem 3800 mnpm w szybkim kominie przez co udało mi się odrobić jakieś 7 km do czołówki, która się zakopała na przedostatnim punkcie. Byłem tak nakręcony, że nie zauważyłem, że nie zakopali się bez powodu... termika siadła tam gdzie się lata (cirrus). Olanie jednego komina, nie zadziałanie następnego i... 13 km przed metą - gleba. Grupki, które mijałem przeleciały mi nad głową i powolutku doczłapały się do mety. Na mecie 52 pilotów, ja 61-szy. Po 2 taskach 44-ty. 
Ciekawostki: Yasen Savov, Rony Helgasen lądowali przede mną. Metę zrobił nasz polski kolega z Kanady - Paweł Boryniec - chłop zaczyna latać w zawodach i strasznie mu się to podoba.

Task 3 - 70 km (baaardzo ciekawy i... nietuzinkowy)
Jeśli chodzi o trasę to można ją również podciągnąć pod lokalnego klasyka tzn. wyjście z cylindra na El Penon, anteny (Divisadero) punkt na plato i meta. Z tym, że punkt na plato robiliśmy 3 razy. Z anten lecieliśmy na B48 z cylindrem 500 m, później wylot z B48 na 6 km (w dowolnym kierunku) i powrót do B48 z cylindrem 500 m. I jak to ustawić na elektronice typu Compeo+ i Flymaster B1 Nav? Nie da się. I tutaj pewnie będzie prośba do producentów o dorobienie takiej funkcji - pewnie dużo mniejszy problem będzie z Flymasterem bo on ma różnego rodzaju punkty i cylindry.
Początek miałem znacznie lepszy niż wczoraj. Choć nie tak dobry jak Paweł Boryniec - gość wystartował jak z procy i leciał 3, 4 może 5-ty. Niestety brak "ogrania" spowodował, że chyba chciał dość bezpiecznie się zachować (zakręcił 2 razy nie to co trzeba i wylądował szybko w połowie stawki).
Dla mnie po raz kolejny okazało się, że nie ma się co równac z competitionami na serialu - na antenach byłem już pół komina za nimi. A później szło... powoli. Miałem niesamowite trudności z przebiciem się przez 3000 m - innym jakoś wychodziło. Pierw na "3 Królach" wracałem się 3 razy do kominów, a później na plato (jak ja go nie znoszę) oblatywałem wszystkie górki i... co chwilę 2800 - 3000 - 2800 (sprawdzając tracka zajęło mi to 40 min). Efektem tego minąłem punkt i musiałem się do niego przedzierać pod górę, pod (słaby) wiatr przez 2,5 km ale... nie ma tego złego... złapałem konwergencję i dalej poszło szybko (może nie tak bardzo ale...). Na dolocie jeszcze zachciało mi się ścigać efektem czego, klapa na speedzie, krawat i 200 m stracone. Ale... meta zrobiona. Wyników jeszcze nie ma. Paweł niestety lądował w połowie trasy - popełnił ten błąd co ja wczoraj - brak cierpliwości.

Wyniki będą na: http://monarcaparaglidingopen.com/ (takie malutkie ikonki na szarym stringu).
Tracki: Leonardo

środa, 25 sierpnia 2010

Jak się wykręcić po starcie, czyli cierpliwość...

Jest sobie taki słaby dzień na Żarze. 90% ludzi zlatuje do Kozubnika. 10% się wykręca. Niby fuks, ale ciągle ci sami piloci mają fuksa. Więc jednak nie fuks. Ale co?

Moim zdaniem przede wszystkim brak cierpliwości. Widuję wielokrotnie jak taki pilot albo przelatuje przez noszenie po prostej, albo robi kółko i leci gdzie indziej, a po lądowaniu mówi, że miał pecha czy, że nie umie kręcić kominów.

Ludzie - Żar to nie Włochy czy Słowienia. Tu 0,1 po starcie to świetny komin.

Po pierwsze coś tam zyskujemy wysokości. Zazwyczaj im wyżej tym komin jest lepszy, a po drugie może mozolnie urobimy te 50m i będziemy mogli z nim wylecieć nad szczyt, gdzie się połączymy z bąblami idącymi z zawietrznej.

Po drugie nawet jak mamy 0, to nie tracimy wysokości - a więc zyskujemy czas. Czas na obserwowanie otoczenia (ptaki, inne glajty), czas na polepszenie krążenia, czy choćby ćwiczenie centrowania, wreszcie czas dla słońca, żeby lepiej ogrzało stok i nagrodziło nas kolejnym bąblem.

Po trzecie, jak komin ma w rękach jakiegoś mistrza świata w krążeniu 1m/s to nawet jak będziemy go kręcić robiąc kwadraty, trójkąty i inne kształty o jakich nie śniło się filozofom, to i tak zostanie nam te 0,3 - o ile w nim zostaniemy, a nie polecimy sobie na zwiedzanie górki (z opadaniem 1,5-2, bo właśnie opuściliśmy pewnie jedyny komin).

Tu dochodzimy do kolejnej sprawy - obserwacja otoczenia. Jak już sobie krążymy w tym zerku, to czaimy się na coś lepszego, nie śpimy.

I jak widzimy, że ktoś wyraźnie wyjeżdża a jest niżej od nas, to walimy jak w dym.

Jak widzimy, że jest na naszej wysokości, to lecimy jak jest blisko, albo jak ma naprawdę mocarny komin.

A jak jest wyżej niż my to 3 razy się zastanawiamy nim rzucimy nasze zerko. W takiej sytuacji często nie zdążymy już na ten komin.

No dobra. Udało się. Mamy meterek do góry. Co dalej?

Ano nasza odwaga ma rosnąć wraz z wysokością. Na Żarze rzucam taką jedyneczkę i zaczynam się rozglądać za czymś lepszym powiedzmy ok 400m nad start. Albo jak mi się jedyneczka skończy.

Apropos podlatywania do innych pilotów i włączania się do krążenia - nie należy się tego bać za bardzo, ale jednak trochę trzeba. Zasady wspólnego krążenia są podobne jak w jeździe samochodem. Najważniejsza jest obserwacja otoczenia i czytelność własnych zamiarów. No i nie bójmy się wykorzystywać lepszych od siebie.

Oczywiście podstawowa zasada to włączanie się po stycznej - nie wpierniczamy się w środek kółka tylko dołączamy do niego jakby na styk. Poza tym najlepiej tak dobrać tor dolotu (mniejszym, większym łukiem), żeby trafić w przeciwną stronę noszenia niż nasz kominowy darczyńca.

Teraz dalej - krążymy razem, a tu nagle ten drugi zaczyna przesuwać krążenie tak, że za chwilę kurs nam się zrobi kolizyjny. W tym momencie musimy ocenić kto ma rację - ja czy on (albo ona :). Jak idzie mu lepiej i zaczyna się oddalać w górę, to dołączamy do niego - frajer pokazał nam lepsze centro.

Jak idzie mu tak samo, to też możemy się dołączyć zwłaszcza jak lata na jakiejś kosie - jest nadzieja, że wie co robi.

Tu jest jedna mina - jak krążymy z jakąś kosą komin przy zboczu, który nad górką jest bardzo zwiewany na zawietrzną, to nie idźmy za nim ślepo. Komin się urwie, kosa wciśnie beleczkę i wróci na nawietrzną a my zostaniemy w szarej, śmierdzącej ... zawietrznej . ;-)

Jak idzie mu gorzej, to kręcimy swoje - niech on się do nas dołączy - oczywiście monitorujemy co robi - zwłaszcza jak wywija jakieś dzikie hołubce.

We w miarę silnych kominach możemy też sobie wypaść na chwilę i wrócić po paru sekundach - w tym czasie nasz kominowy kolega prawdopodobnie wzniesie się na tyle wysoko, że będziemy mogli krążyć niezależnie.

Oczywiście przy żebraniu w 0.3 koło startu nie ma takiej opcji.

Po co to piszę - no w sumie sam nie wiem (zaraz będę miał większy tłok w kominach), ale szlag mnie trafia jak widzę jak niektórzy koledzy przelatują przez kominy (w duchu krzyczę "kręć! kręć!"), albo zostawiają je i lecą sobie nie wiadomo gdzie.

Więc w skrócie - jak chcecie się wykręcać - to w Polsce trzeba się narobić najpierw w jakiś zerkach - prawdziwe kominy są wyżej.

A opowieści o piątkach, szóstkach i ósemkach należy traktować jak wędkarskie chwalenie się "taaaką rybą" - oczywiście się zdarzają, ale na pewno rzadziej niż się o nich opowiada.

poniedziałek, 5 lipca 2010

task 4 niedziela

jedziemy na gorę, ale chmury buduja sie niebezpiecznie szybko i tuż przed puszczeniem oraganizator odwoluje konkurencję.
większość szybko zlatuje i ledwo co zdąrzamy pod wiatę na kampingu- wszysko jest deszcz, grad, pioruny . Uff

wyniki:
www.klub-krokar.si

task 3 sobota

Jak codzien z powodu mozliwych burz po południu i rozbudowanych chmur, organizator wylożył 51 km.
Na Starcie była stosunkowo niska podstawa. Powodowało to, że musielismy wszystko podkręcać, czołówka jak zwykle szybko sie oddaliła, a my grzaliśmy zaraz za nimi.
Sprytny manewr z lotem po prostej, a nie wielkim lukiem przez Ratitovca mocno nas przybliżył do prowadzących. Przed punktem na południu na płaskim oddalonym o ok 18 km udalo mi sie złapać szpilę i w "sekundzie" byłem pod podstawą co pozwoliło mi na ucieczkę od 'mojego peletonu".
Przed sobą miałem bardzo niewiele glajtów - na płaskim zamiast normalnie cisnąć , pozwoliłem sobie na lot na odpuszczonych trymerach całkowicie bez beli. Zadziałało to perfekcyjnie bo następny punkt zrobiłem w kosmosie i od razu wróciłem w góry. Po drodze dogoniłem te parę glajtów przede mną co belę cisnęły.
Od tego miejsca za sobą mam cały peleton , ale z przodu jest jeszcze 2-4 glajtów. Peleton leci po "moich kominach". Ja odchodzę dalej oni zaczynaja kręcić na dole. I tak zostało do ostatniego punktu przed metą. Niestety wkleiłem w 2/3 górki. Tam wleciałem w lekką zawietrzną i dostałem klapę 3/4 -Edek jest mega bezpieczny ale to są nastepne sekundy straty. Nie miałem wystarczająco wysokości ale jadę dookoła gorki bo za nią jest ostatni punkt do zrobienia. Wtedy dogoniły mnie 2 mantry i 1 magus
Chłopaki przeszli nade mną ok 50- 100 metrów i polecieli na mętę. Jedna z Mantr coś dostała i chwilę później chłopina rzucił pakę i wpadł do lasu a my widząc to przestaliśmy mocno cisnąć i taś taś dolecieliśmy do mety. Byłem 6-ty w tasku, zaraz za mną był Gaspar (mój mały sunces)
Doslownie chwilę później przyleciał Vito i za nim Przemek- bardzo fajny dzień.