sobota, 5 lutego 2011

Monarca Paragliding Open 2011 - task 4 i 5

Task 4 - 127 km (efektywnie po trasie ok. 71) - (Canceled)
 Wg. prognoz miało dość mocna wiać (odpowiedzialny jest za to front nr 26 :), który skutkuje tym, że ok 100 km od Mexico City jest -20 st. C, a u nas + 20 st. C - kosmiczna różnica pogody na odcinku 200 km) - ale nie na tyle aby się nie dało wystartować bezpiecznie taska - więc organizator rozłożył bezpiecznego taska po terenach bez wysokich i ostrych grani (poza Crazy Thermalem gdzie oczekuje się na start wyścigu).
Task teoretycznie dość długi ale z dużymi cylindrami więc efektywnie miało być tego ok. 71 km.
Piloci raportowali jednak Level 3 i organizator zdecydował się przerwać task (skasować) przed otwarciem cylindra startowego - chyba słusznie gdyż pomimo prędkości wiatru ok 20-22 km/h będąc w kominie ja np. miałem spore kłopoty aby przedostać się na nawietrzną ścianki (bez wciśnięcia 2-giej belki speeda nie chciało puścić).

Task 5 - 66 km (efektywnie po trasie  41 km)
Ranek przywitał nas sporym zachmurzeniem (jak na to miejsce) za co nadal jest odpowiedzialny front nr 26. Wiać miało słabiej ale jednocześnie termika miał być skutecznie ograniczona przez zachmurzenie ok. 6/8 - cirrus + cumulusy.
Organizator podobnie jak wczoraj rozłożył rozsądnego (bezpiecznego) taska, który przy okazji miał mu ułatwić zwózkę :).
Na starcie okazało się, że trzeba było dobrze wstrzelić się w termikę albo wystartować naprawdę wcześnie aby się wykręcić, spaść, przenieść się parę kilometrów dalej i znowu się wykręcić. Mnie udało się wstrzelić niesamowicie gdyż 2 min przed otwarciem okna musiałem zakładać uszy aby uciekać spod chmury ale zrobiłem to w stronę odpowiedniego wyjścia z cylindra :) i w zasadzie zaliczyłem start z 3 sek opóźnieniem. Po zaliczeniu punktu (5 km dalej) i powrocie do gór byłem w pierwszej 5-ce. Dobry start zaliczył również Paweł Boryniec, który punkt zaliczył kilka sekund przede mną ale sporo niżej.
Po dojechaniu do gór wykręciłem komin równo z kilkoma R10.2 i razem odeszliśmy na trasę - wciąż trzymałem się w pierwszej grupie. Po przeskoku 5 km Mantry troszkę mnie odeszły ale dojechałem do ich komina i zacząłem go dokręcać. I tutaj pożegnałem pierwszą grupę :) Oni odeszli jakieś 200 m pod chmurami, a ja dokręciłem do samej podstawy. Z prędkością 70 km na godzinę poleciałem w towarzystwie jeszcze jednego Tritona na kolejny punkt. Szybko dołączył do nas Paweł i w tej konfiguracji próbowaliśmy się przebić pod wiatr z powrotem do najbliższej górki - po drodze minęliśmy Mantry z pierwszej grupy które kręciły jakieś zerko ok. kilometra od nas. Przed samą górką zaliczyłem serię klap (zawietrzna) będąc ciągle na speedzie (tylko on gwarantował szansę przebicia). A najstraszniejsze dla mnie było to jak dostając klapę z prawej, a za chwilę z lewej i mając opadanie ok. 4-5 m/s Paweł zawrócił przed górką i przeszedł mi pod nogami około metra niżej. Udało mi się przestrzelić na nawietrzną... i nic. Objechawszy górkę spłynąłem do wsi i wylądowałem. Ze mną oczywiście Paweł i ów drugi Triton, który leciał z nami. "Czołowe Mantry" wylądowały również - robiąc 500 m. więcej. Do mety doleciało tylko 3 pilotów - Yassen pierwszy (który spieprzył  start :)).
Ehhh... da się czasem lecieć przed najlepszymi tylko dlaczego nie wtedy kiedy task jest do ukończenia :( No cóż ale jak już ktoś miał go ukończyć to właśnie najlepsi na porządnym sprzęcie.

A teraz wieczorem kropi - coś niespotykanego raczej w tym miejscu o tej porze. Choć w tamtym roku też jeden dzień pokropiło.

Brak komentarzy: