Jadąc z Pawłem Faronem i Spike'iem droga przebiegła nam jakoś szybko i bez większy... a właściwie było coś co podniosło nam ciśnienie :P Jechałem sobie 150-160 km/h autostradą przez Słowację. W pewnym momencie zobaczyłem "świecące się oczy" wchodzące na drogę. Za oczami weszła... sarna. Krótko się zawahała i postanowiła kontynuować sowją drogą. Nie pozostało mi nic innego jak minimalna reakcja (przy większej pewnie straciłbym kontrolę nad autem), która o dziwo wystarczyła i... sarna nie wpadła nam do auta co uchroniło (do tego momentu śpiącego Spika) od śmierci zadanej mu dupą dorodnej łani. Omijając ją uświadomiłem sobie, że razem z Pawlem krzyczymy! Jadąc dalej nie musieliśmy już pić kawy ani RedBulli!
Na miejscu zalogowaliśmy się na kampingu i pojechaliśmy oblatać miejscówkę.
Na górze okazało się, że chmury troszkę się rozbudowały i po 2 godzinach zjechaliśmy na dół. Po drodze kupiliśmy 3 litry wina. Później Klaudia dowiozła nam jeszcze 3 litry. Pojawił się Tuumek, który też coś przyniósł. Arek i Sławek którzy dojechali wieczorem dziwnym trafem też coś mieli. A i jeszcze Bartek Moszczyński... też coś przyniósł. Najgorsze, że Marcelka nie pozwoliła Pawłowi wziąć Łąckiej :(
Efekt to "ktoś" prawie się pobił, zarysowane auto, obrażeni Węgrzy (którzy obok nas zamieszkali). Ale Karolina pod koniec wieczora przyznała się że ma urodziny więc czujemy się rozgrzeszeni.
Uff... jeszcze tylko 8 imprez...
Za pół godziny jedziemy na start do pierwszej konkurencji.
niedziela, 10 maja 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz